1. Przypomnienie: Czym jest Msza Święta?
Św. Jan Paweł II w jednym z Listów do kapłanów (1982 r.), pisał: „«Ofiara Eucharystyczna jest źródłem i szczytem całego życia chrześcijańskiego». Jest ofiarą jedyną wszechogarniającą. Jest największym dobrem Kościoła. Jest Jego życiem”.
Kiedyś św. Jan Vianney mówił: „Gdybyśmy zrozumieli, czym jest Msza św., musielibyśmy umrzeć”. Umrzeć nie ze strachu, nie z lęku, ale z zachwytu, że tutaj, w kościele, w scenerii tego, co ludzkie – oto wszystko dzieje się pośród ziemskich elementów: ołtarz zbudowany z drewna lub z kamienia, kościół z cegieł, ludzie, czytanie tekstów świętych, chleb i wino – że tutaj wśród nas jest Bóg! Kto by to zrozumiał do końca musiałby umrzeć.
Ktoś inny w momencie, kiedy opadły mu łuski z oczu, powiedział: „Nie wiedziałem, że wierzę w rzeczy tak wspaniałe”. Ilu z nas sobie tego nie uświadamia…
2. Czynne zaangażowanie
Są wspólnoty przy ołtarzu, z którymi sprawuję świętą Ofiarę i są wspólnoty, przed którymi składam ofiarę. Odczuwam to stojąc przy ołtarzu, ale odczuwają to również uczestnicy. Wystarczy skierować do ludzi pierwsze pozdrowienie: „Pan z wami”, żeby się przekonać, czy oni chcą uczestniczyć, czy też tylko odstać kilkadziesiąt minut w kościele. Jeżeli zebrani odpowiedzą z serca: „I z duchem twoim”, to wiadomo, że będą uczestniczyć. Jeśli tylko ktoś mruknie pod nosem odpowiedź, a reszta nawet ust nie otworzy, to również wiadomo, że mamy do czynienia ze znudzoną widownią, a nie uczestnikami.
Czynne zaangażowanie w modlitwy, w akcję, w śledzenie tego, co się dzieje na ołtarzu jest ważnym warunkiem owocnego uczestniczenia w świętej Uczcie. Tu każde słowo coś znaczy, więcej, ono świadczy o umiejętności włączania się w to, co się przy tym stole dzieje. Uczestnicy uczty mogą być biernymi obserwatorami, ale wtedy trudno ich nazywać uczestnikami. Uczestniczenie polega na włączeniu się w to, co się dzieje.
Sprawowanie Mszy św. jest męczące, bo wymaga dużej koncentracji uwagi, ale gdy zebrani uczestniczą, to wtedy przewodniczenie takiej wspólnocie zamienia się w radość i trud maleje. Natomiast sprawowanie świętej Ofiary wobec niemego tłumu obserwatorów bardzo męczy, bo przypomina wysiłek dyrygenta, zmierzającego do stworzenia chóru z ludzi głuchych.
Rzecz jasna owocność takiego biernego „wysłuchania” Mszy św. jest mała. To są ci ludzie, którzy już daleko odeszli od Kościoła i stoją na krawędzi zerwania z nim całkowicie. Wiem, że dla mnie księdza, potrzebny jest tu worek cierpliwości.
3. Udział w Ofierze
Przytoczmy świadectwo pewnego księdza z Krakowa, sprzed wielu lat. Maturzyści za dziesięć dni mieli usiąść przy stolikach, by składać egzamin. Wszyscy chcieli ten próg przekroczyć i wszyscy się bali. Nawet najlepsi z rezerwą podchodzili do swoich umiejętności. Egzamin to loteria. Tak wiele elementów na to się składa, by szczęśliwie poszło. Z uśmiechem stwierdzili, że nagle jakoś wszyscy spoważnieli i spobożnieli.
Przyszli do mnie przynosząc wino i chleb z prośbą, bym wieczorem w przededniu maturalnego egzaminu złożył te ich dary w ofierze Panu Bogu. Oni będą uczestniczyli, przyjdą wszyscy i wszyscy chcą te swoje dary, kiedy już zostaną przez mą kapłańską posługę przemienione w Ciało i Krew Chrystusa – spożyć.
Zdumiały mnie ich wyznania. „Chcemy mieć świadomość, że On jest z nami w tych trudnych dniach, przecież od Niego wszystko zależy. Z Nim będzie łatwiej zdać i z Nim będzie łatwiej przyjąć wiadomość, że tym razem się nie udało.
Przeżyłem tę świętą Ofiarę jako wyjątkowo mocne wspólne wołanie w niebo, wołanie o światło, o pokój, o niezawodne nerwy, o odwagę… i czułem, że wszyscy wiedzą, po co przyszli do ołtarza. Ich wino i ich chleb – dary przemienione w Krew i Ciało Chrystusa – wracały w czasie Komunii św. do nich, by ich wypełnić Bożą mocą na trudne dni.
Przeżyłem z nimi nie tylko tę Eucharystyczną Ofiarę, ale i wszystkie dni egzaminów. Przychodzili i dzielili się radościami i smutkami. Po ostatnim dniu egzaminu przyszli ponownie wszyscy, niosąc dary chleba i wina. Tym razem przyszli jednak nie po to, by prosić, ale by dziękować. Dwudziestu siedmiu ludzi chciało się jeszcze raz spotkać z Bogiem i wiedzieli, że w tym celu trzeba Mu złożyć przez ręce kapłana dary chleba i wina. Po Komunii św. dziękowali wszyscy – każdy z osobna. A kiedy przyszła kolej na dwie koleżanki, które musiały powtórzyć egzamin, a mimo to i one dziękowały Bogu, że przez 4 lata pozwolił im żyć w gronie tak dobrych koleżanek i kolegów – wszyscy mieli łzy w oczach.
Tej dziękczynnej Ofiary też nie zapomnę. A ja dziękowałem Bogu za to, że w Krakowie, pod koniec XX w. jest dwudziestu siedmiu młodych ludzi, którzy rozumieją sens Ofiary Nowego Testamentu i wiedzą, że dary chleba i wina składa człowiek Bogu, by przez nie spotkać się z Nim, aby mieć udział w Jego mocy, mądrości, dobroci i miłości…
4. Droga z kościoła
Gdy myślimy o warunkach owocnego uczestniczenia we Mszy św., chcę zwrócić waszą uwagę jeszcze na pewien szczegół, pozornie pozostający już za świętą Ucztą. Chodzi mianowicie o drogę do kościoła – o przejście od ołtarza do zwykłego szarego życia.
Wielu ludzi odbierając błogosławieństwo po Mszy św., uważa, że wszystko się skończyło i wychodzą z kościoła, by myśleć o tym, co ich czeka za progiem. I w tym właśnie momencie ważą się losy owocności ich uczestnictwa w Ofierze. Jeśli człowiek wychodzi z kościoła sam i zapomina o tym, co było, to uczestnictwo nie ma większego wpływu na jego życie. Wtedy też owoce świętej Ofiary będą marne.
Natomiast jeśli wychodzi ze świadomością obecności w sobie i z sobą Jezusa, który zjednoczył się z nim w Komunii św., to wszystko ulega zmianie. Autentycznego spotkania z Bogiem nie można ograniczyć tylko do kościoła. Ono nie kończy się na progu świątyni. Bóg wychodzi z człowiekiem, by iść z nim do jego mieszkania, do jego zajęć, do jego rodziny, do jego spraw bolesnych i radosnych, wielkich i małych. To jest spotkanie, które trwa.
Z kościoła nigdy nie wychodzę sam, wychodzę z Jezusem i podejmuję moje zadania razem z Nim. O ile sam nie potrafię wielu spraw wykonać, o tyle razem potrafimy wszystko. „Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”. Idąc do kościoła z Nim, wędrujemy ku naszym zadaniom, ku naszym sprawom i dlatego te nasze zadania i sprawy wyglądają zupełnie inaczej niż przed pójściem do kościoła. Człowiek z Chrystusem jest mądrzejszy, jest cierpliwszy, jest spokojniejszy, jest szczęśliwszy.
Znaczenie tej drogi od ołtarza do codziennych zajęć jest wielkie, ale trzeba w niej dostrzec obok siebie Chrystusa. Trzeba przeżyć to nasze „razem”. Skoro jestem przy ołtarzu jako gość, to jestem w Wieczerniku, a więc w świecie Jezusa. Kiedy opuszczam Wieczernik i wracam do siebie, to i On idzie ze mną. Idzie w ten mój świat, w świat zadań na moją miarę, radości na moją miarę, cierpień na moją miarę. Czasem to wszystko mnie przerasta i wówczas świadomość, że On zechciał zamieszkać ze mną, by mi pomóc wykonać to, co zaplanował Ojciec, wypełnia serce pokojem i szczęściem. Razem wykonamy wszystko.
ks. Edward Poniewierski