SANDRA SABATTINI urodziła się we włoskim Riccone, w prowincji Rimini, w 1961 roku. Mieszkała w Misano Adriatico ze swoimi rodzicami i bratem Raffaelem. Gdy miała 4 lata, rodzina przeprowadziła się na plebanię kościoła św. Hieronima w Rimini, gdzie jej wujek Giuseppe Bonini (brat mamy) był proboszczem. Mając zaledwie 10 lat, Sandra zaczęła prowadzić pamiętnik. Odnaleziono w nim zdanie: „Życie bez Boga to tylko sposób na przemijanie, nudne czy zabawne, ale wypełnione oczekiwaniem na śmierć”. Jej zapiski odkryto dopiero po jej śmierci.
Kiedy miała 12 lat wstąpiła do wspólnoty Jana XXIII i zaczęła brać aktywny udział w jej programie formacyjnym oraz prowadzonych działaniach charytatywnych. Spotkania były organizowane na plebanii jej wujka. Wspólnota zajmowała się pomocą osobom niepełnosprawnym, potrzebującym i uzależnionym od narkotyków. Wyjeżdżała m.in. na obozy integracyjne z młodymi niepełnosprawnymi ludźmi. W wakacje 1974 roku Sandra pracowała w domu Madonny delle Vette w Canazei, pomagając wielu niepełnosprawnym ludziom. Poświęcenie się dla drugiego człowieka było dla niej źródłem radości. W pamiętniku zanotowała, że nie chce opuścić tych ludzi, prosiła Boga, by dał jej siłę do pokonania własnej pychy, ograniczeń i słabości. Zdała maturę i rozpoczęła studia medyczne na uniwersytecie w Bolonii.
Od zawsze marzyła by pomagać innym. Po maturze Sandra rozpoczęła studia medyczne, pragnęła również wyjechać do Afryki jako misjonarz medyczny. Wiodła życie radosnej, pobożnej i zwyczajnej dziewczyny. Mimo wielu obowiązków nie zaniedbywała nauki i była bardzo dobrą studentką. Jej marzeniem było to, by zostać misjonarzem medycznym w Afryce. Pomagała ludziom biedniejszym od siebie, niosła im sens życia i prowadziła do Jezusa. Często wcześnie rano wstawała, by udać się do kościoła i adorować Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie, w ciszy i skupieniu. Siedziała wtedy na podłodze na znak pokory i uniżenia. Pisała w pamiętniku: „Prawdziwym cudem jest to, że Bóg powołuje takie biedne i nędzne istoty. Miłość jest syntezą kontemplacji i działania, punktem, gdzie niebo łączy się z ziemią, gdzie ludzie łączą się z Bogiem”.
Poprzez wytrwałą pomoc drugiemu człowiekowi, pokorną służbę, pokazywała drogę do Jezusa, wypełnioną miłością do Niego, ale i do bliźnich. W tym czasie poznała również Guido – swojego chłopaka, a później narzeczonego, z którym planowała wspólną przyszłość. Plany młodych zakochanych pokrzyżował wypadek, któremu dziewczyna uległa 29 kwietnia 1984 r. W drodze na spotkanie wspólnoty w miejscowości Igea Marina, wysiadającą z samochodu Sandrę potrącił jadący z naprzeciwka rozpędzony samochód. Natychmiast została wezwana karetka pogotowia. Obrażenia głowy były jednak poważne.
Młoda 23-letnia narzeczona umarła trzy dni później 2 maja 1984 roku, nie odzyskawszy przytomności, w szpitalu w Bolonii. Przy jej śmierci byli obecni bliscy, ale również i ks. Benzi ze wspólnoty Jana XXIII, który stał się postulatorem jej procesu beatyfikacyjnego. W jednym z wywiadów jej ówczesny narzeczony wspominał po latach, że Sandra pokazała mu niezwykłą odwagę, dojrzałość wiary mimo tak młodego wieku. Umarła przecież w wieku zaledwie 23 lat. Mówił, że to właśnie ona była w jego życiu prezentem i darem od Boga, ale i darem dla Kościoła. Nigdy nie unikała zobowiązań poczynionych wobec innych.
Dnia 6 marca 2018 roku, na audiencji udzielonej prefektowi Kongregacji ds. Kanonizacji, wśród dekretów o heroiczności cnót, papież Franciszek podpisał m.in. ten, który dotyczy włoskiej narzeczonej Sandry Sabattini.
Po śmierci Sandry opublikowano prowadzony przez nią dziennik duchowy. Zdaniem postulatorów procesu beatyfikacyjnego dziewczyny, napisane w nim przez Sandrę teksty świadczą wiele o jej codziennej świętości, ukazując całą duchową wędrówkę dziewczyny naszych czasów, pomiędzy modlitwą a służbą dla najuboższych. Do tej pory odnotowano również około 60 świadectw ludzi, którzy zostali uzdrowieni czy pokonali przeciwności dzięki jej wstawiennictwu. Jednym z nich jest Stefano Vitali. Jak podaje KAI, „dla mężczyzny, u którego zdiagnozowano raka jelit, rokowania lekarzy były pesymistyczne: dawano mu 6 do 12 miesięcy życia. Skierowano go na operację. W wieczór poprzedzający operację na szpitalnym korytarzu zjawił się przed nim ks. Oreste Benzi. Sam Vitali był w przeszłości sekretarzem kapłana. Ks. Oresti zapewnił mężczyznę, że powierzył go wstawiennictwu Sandry, a całą wspólnotę zmobilizował do modlitwy”. Po 3 miesiącach organizm Vitaliego nie nosił żadnych znamion choroby nowotworowej.