Konferencja – Ponawiamy nasze Śluby – dzień VIII

440
Ks. Mariusz Wilk, przeodnik grupy Duszpasterstwa Akademickiego. Foto: ks. S. Piekielnik / www.diecezja.radom.pl

Tak trudno nam dziś być wiernym swoim zobowiązaniom… Może to nie brzmi zbyt optymistycznie i nie do końca prawdziwie, bo dziś już ostatni dzień pielgrzymki, a to znaczy, że daliśmy radę! To jednak w szerszym tego słowa znaczeniu: deklaracje, obietnice, złożone przysięgi czy śluby niekoniecznie i nie zawsze wyrażają naszą motywację wytrwania w tym, co sobie założyliśmy. Dlaczego? Zmieniły się czasy? My się zmieniliśmy? Czy może raczej to, co obiecujemy, nie ma dla nas większego znaczenia? Oby nie…

Wszechobecny „luz” w wypowiadanych deklaracjach wydaje się faktycznie do niczego nas nie zobowiązywać i z niemałym trudem przychodzi nam codzienna walka o status quo wypowiadanych słów. Poza tym, jakby się nie obejrzeć, to ciągle się słyszy o rozwodach, kapłańskich odejściach, porzuceniu ideałów, co nie napawa zbytnim optymizmem i nie motywuje odpowiednio do tego, by jednak iść pod prąd.

Jeszcze może gdy chodzi o obietnice składane bliskim: przyjacielowi, narzeczonej czy narzeczonemu, to jakoś nam to „wychodzi”, bo mamy w tym jakiś swój życiowy „interes”. Gorzej niestety, gdy idzie o przyrzeczenia te bardziej wzniosłe, bo dotyczące naszej relacji z Bogiem. No tak, ale czy przyrzeczenia składane Bogu, to ta sama ranga, co wszystkie inne obietnice? Taka sama odpowiedzialność? Taki sam ciężar?

Może więc faktycznie jest z nami coś nie tak…

Może faktycznie trudno nam dziś być wiernymi w czymkolwiek i może nie do końca to tylko nasza wina, bo składa się na to wiele czynników. Kilka lat temu wymyślono ciekawą kampanię pokazującą piękno małżeńskich zobowiązań, a przede wszystkim wierności. Kampanię zatytułowano „Wierność jest sexy” i brało w niej udział sporo znanych postaci kina, teatru czy tzw. ludzi mediów. Niesamowite było to, z jaką lekkością, a zarazem z jaką radością opowiadali o małżeńskiej wierności, o swoistym cudzie bycia przy sobie, wspierania się itd. Oczywiście wszyscy wspominali o trudach, które towarzyszą dokonanym wyborom. Tak już przecież jest, że to, co ważne musi być okraszone bardzo konkretnym trudem, jakimś wyrzeczeniem, ale przede wszystkim nadprzyrodzoną wręcz motywacją.

Przez całą pielgrzymkę słuchaliśmy w konferencjach o Ślubach Jasnogórskich. Jak zapewne wiemy, te wyjątkowe Przyrzeczenia, złożone właśnie tam, na Jasnej Górze, na którą za kilka już chwil dojdziemy, napisał sam Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński, za chwilę już błogosławiony. Było to dawno temu i to rzeczywiście istna abstrakcja dla nas. I może dlatego, że było to tak dawno, nie ma to dla nas dziś większego znaczenia, bo i treść wypowiadanej wtedy modlitwy może nam się wydawać zbyt archaiczna.

To jednak w Jasnogórskich Ślubach jest „coś”, co pozwala nam na chwilę się zatrzymać i choć trochę zastanowić, czy aby wypowiadana wtedy – z inspiracji Prymasa – modlitwa nie powinna się stać i naszą modlitwą: dziś i jutro, i zawsze.

Bardzo trudno nam przychodzi czerpać z jakichkolwiek autorytetów, jednak czerpanie z takiego autorytetu jakim był kard. Stefan Wyszyński może być nam bardzo przydatne i dla nas owocne. Wiedział on bowiem doskonale, na Kogo postawić w swoim życiu.

W bardzo trudnym momencie historii Polski – Prymas w więzieniu, a licznie zebrani na Jasnej Górze Polacy – mówili do Maryi: „[…] składamy naszą przeszłość i przyszłość, całe nasze życie narodowe i społeczne, Kościół Syna Twego i wszystko, co miłujemy w Bogu”.

Może zatem to nie jest do końca taka abstrakcja, bo całkiem bliska jest nam ta prośba kierowana tak często przez ręce Matki do Jezusa o to, by On pobłogosławił naszą rzeczywistość, by nam towarzyszył. Przecież kiedy znajdujemy czas na modlitwę to właśnie wtedy rozmawiamy z Bogiem o tym, co dla nas ważne i co potrzebne. Ot, choćby i teraz kiedy pielgrzymujemy do Matki, bo mamy Jej do powiedzenia naprawdę wiele.

Przecież to jest powód, dla którego trudzimy się od tylu już dni, by dojść na Jasną Górę, by popatrzeć Jej w oczy, by powiedzieć Jej coś naprawdę dla nas ważnego i potrzebnego zarazem. Jest w tym wszystkim jakaś taka tajemnica wypowiadana ustami Prymasa, którą wyrażamy przez tyle już lat i my, i ci, którzy, żyli przed nami i ci, którzy przyjdą po nas. To ciągłe poszukiwanie Boga, to ciągłe odkrywanie Go…, a w tym wszystkim pomaga nam Ona – Matka.

Zobaczcie, Ona jest ciągle blisko: zmieniają się czasy, my się zmieniamy, zmieniają się nasze marzenia i oczekiwania, słabną nasze motywacje, a Ona trwa. Nawet okrutna pandemia nie zabrała nam naszej tęsknoty za Matką, bo jesteśmy w drodze. I bardzo dobrze! Doskonale bowiem wiemy, że Maryja może naprawdę wiele. A jeśli mielibyśmy nadal wątpliwości, to życie – już za chwilę błogosławionego – Prymasa Stefana Wyszyńskiego czy Sługi Bożego bp. Piotra Gołębiowskiego, czy św. Jana Pawła II, czy wielu, wielu innych, naznaczone było jakimś takim wyjątkowym zaufaniem do Matki Bożej. I się nie zawiedli. Bo Ona nie zawodzi nigdy, jest wierna i konsekwentna.

Chyba zatem rozumiemy, dlaczego Maryja jest dla nas taka ważna? Dlaczego tak jest nam potrzebna? Może i byśmy sobie poradzili bez Niej, ale może ta nasza droga przez życie, droga do Pana Boga byłaby po prostu… trudniejsza.

Jeśli bowiem prześledzimy z uwagą ewangeliczną obecność Matki Bożej, to zrozumiemy, że Ona po prostu musiała tam być, że historia, nie tylko Jej samej, ale i wielu ludzi potoczyłaby się zupełnie inaczej. A przecież i w naszym życiu jest podobnie: w tym wszystkim, co dla nas ważne i co nam potrzebne, obecna jest nasza Matka.

  1. Jej pierwsze tak bliskie spotkanie z Bogiem w Nazarecie: Jej dialog z Aniołem, dziewczęce wątpliwości, ale przede wszystkim pełne zaufanie Bogu, bo wie, Komu zawierzyła.

Uczy nas Maryja zaufania, ale nie takiego zaufania w stylu: Pan Bóg wie lepiej, warto się Go posłuchać; On ma dla mnie plan. Nie! To ma być zaufanie „wytargowane”, prawie takie pewne i pełne, bo przemyślane, albo może raczej „wykłócone” z Nim, bo przecież wiem, z czym sobie nie radzę i jestem tego świadomy, i dlatego pozostawiam pole do działania Bogu. On za mnie życia nie przeżyje, ale je pobłogosławi.

  1. To Jej spotykanie z Elżbietą. To jest spotykanie się z człowiekiem, którego chce zachwycić Bogiem, którego niesie pod sercem i któremu zaufała, tak jak wtedy, kiedy idzie w góry.

To takie urocze i takie budujące: i to wszystko wynika z Jej troski o innych. Jakże to ważne i potrzebne szczególnie dziś, kiedy to może za bardzo skupieni jesteśmy na sobie.

  1. To Jej Matczyne wychodzenie naprzeciw ludzkim oczekiwaniom i momentom trudnym, tak jak wtedy w Kanie Galilejskiej.

Powie tylko to, co trzeba i nic więcej. Ale w tym Słowie jest przesłanie, jest wizja, jest przyszłość: zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie!

  1. Ta Jej miłość aż po kres, aż po Jezusowy krzyż, nie mogła inaczej przecież, pozostała więc Bolejącą Matką.

No właśnie, można inaczej, z prądem, ale Ona uczy nas, że nie wolno uciekać! Że należy być wiernym, choćby to kosztowało naprawdę wiele.

  1. Ta Jej troska o jeszcze przestraszony, ale już rodzący się w dniu Pięćdziesiątnicy młody Kościół.

Będzie ze swym Kościołem ciągle. Bylebyśmy chcieli my – współcześni, czasem zbyt nowocześni, czasem zbyt samowystarczalni, czasem… głupi po prostu, bo zapatrzeni w siebie.

  1. No i oczywiście ta Jej troska o nasz Kościół, ten rodzimy, nam współczesny, czyli w zasadzie ta Jej troska o każdego z nas. Czym byłby bowiem Kościół w Polsce bez Matki: to Jej wchodzenie w nasze dzieje, te dawane wskazówki, ta droga, którą nam ciągle wyznacza…

No właśnie, będzie Maryja w naszej historii tyle, ile Ją o to poprosimy, na ile Jej pozwolimy. Może zatem dobrze, że nie stchórzyliśmy, i że nie zmieniliśmy planów, tylko wyruszyliśmy w drogę. Ona się tylko pozornie zaraz skończy. Droga trwa dalej i dalej potrzebujemy Matki na naszych często pokręconych szlakach życiowego zmagania się z egoizmem.

A zatem historia potoczyłaby się inaczej, gdyby nie Ona. Historia naszej Ojczyzny byłaby zapewne całkiem inna, gdyby nie Jasna Góra, a tam Ona; gdyby nie wiara Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego w to, że Maryja jest „Matką naszej Drogi, Prawdy i Życia”…

I może historia każdego z nas, którzy do Niej idziemy, potoczyłaby się zupełnie inaczej, no bo skąd mielibyśmy się tego wszystkiego nauczyć: tej wiary, tej determinacji, tego zaufania, tego samozaparcia, tego trwania mimo wszystko?

Gdy to wszystko zrozumiemy, okaże się, że nie tylko nasza relacja z Bogiem stanie się prawdziwą i dobrą, ale wszystkie relacje, które tworzymy na co dzień, nabiorą właściwego blasku prawdy i uczciwości. Tylko tak bowiem każda relacja będzie relacją, która nas uskrzydla i dodaje sił do prawdziwej przemiany serca i życia w ogóle.

Dziś sami powtórzymy tam – na Jasnej Górze – Śluby wypowiedziane przed ponad sześćdziesięciu laty. Nie tylko powtórzymy, ale może zaczniemy je realizować w swoim życiu, w swoim otoczeniu i będziemy tu, do Matki przychodzić znowu, by Jej opowiadać, że ciężko jest nam być wiernymi, ale chcemy, mimo wszystko wytrwać do końca, bo składany ślub, to nie tylko zobowiązanie, to przede wszystkim wyraz naszego zaufania Tej, która pozostała wierna, bo taka jest właśnie Matka.

Matko naszej drogi, prowadź!

(Oprac. ks. Mariusz Wilk)