Sprawiedliwość jest podstawą porządku społecznego we wszystkich jego wymiarach. Gdy zaczyna brakować sprawiedliwości w rodzinie, w pracy, w szkole – wszędzie, gdzie zachodzą międzyludzkie relacje – wówczas pojawia się krzywda, cierpienie, nierzadko bunt, kłótnie, przemoc. Św. Augustyn (a za nim papież Benedykt w encyklice „Deus Caritas est”) wypowiedział się bardzo dosadnie o państwie, które nie opiera się na zasadzie sprawiedliwości, nazywając je „zbójecką bandą”.
Sprawiedliwość ma jednak różne wymiary. W etyce mówimy o sprawiedliwości zamiennej, legalnej i rozdzielczej. Pierwsza z nich reguluje relacje między poszczególnymi osobami (np. za określony towar czy wykonaną usługę należy się sprawiedliwa zapłata). Sprawiedliwość legalna określa obowiązki jednostek wobec społeczności (np. podatki), zaś sprawiedliwość rozdzielcza obowiązki społeczności wobec jednostek (np. sprawiedliwe świadczenia dla obywateli z budżetu państwa). Oprócz tych podstawowych wymiarów sprawiedliwości jest jeszcze sprawiedliwość społeczna, wspomniana jako zadanie do podjęcia w Jasnogórskich Ślubach Narodu. Jest ona jedną z zasad katolickiej nauki społecznej i sprowadza się do właściwego ułożenia relacji między poszczególnymi grupami społecznymi, tak by nie było między nimi wielkich i nieuzasadnionych (a więc właśnie niesprawiedliwych) różnic, zwłaszcza ekonomicznych, oraz do działań mających na celu przezwyciężenie wykluczenia społecznego, którego przejawami są ubóstwo, brak dostępu do podstawowych świadczeń, ograniczanie praw człowieka czy różne formy dyskryminacji.
Ważną kartę w walce o tak rozumianą sprawiedliwość zapisał w najnowszej historii Polski Radom pod datą 25 czerwca 1976 r. Protest robotników, spowodowany drakońskimi podwyżkami cen, został brutalnie stłumiony, a następnie przyniósł wielką falę represji ze strony komunistycznego państwa. Wśród ofiar tamtych wydarzeń byli nie tylko uczestnicy protestu, ale nawet przypadkowi przechodnie, aresztowani i bici w tzw. ścieżkach zdrowia, zwalniani z pracy. Ofiarą stał się w pewnym sensie cały Radom, który zyskał znamię „miasta z wyrokiem”. Wśród ofiar był także proboszcz podradomskiej parafii Pelagów, Sługa Boży ks. Roman Kotlarz, który uczynił znak krzyża nad idącymi upomnieć się o prawo do godnego życia, a potem w swych kazaniach stawał w obronie represjonowanych. Wielokrotnie przesłuchiwany, szykanowany, wreszcie pobity przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, zmarł niespełna dwa miesiące po radomskim proteście. Dziś modlimy się o jego beatyfikację. O tamtych czerwcowych wydarzeniach piętnaście lat później mówił św. Jan Paweł II na radomskim lotnisku: „Można powiedzieć, że rok 1976 stał się wstępem do dalszych wydarzeń lat osiemdziesiątych. Kosztowały one wiele ofiar, aresztowań, upokorzeń, tortur […] śmierci (m.in. jednego z duszpasterzy) – poprzez to wszystko torowały drogę ludzkiemu pragnieniu sprawiedliwości”. Nieprzypadkowo właśnie w Radomiu św. Jan Paweł II tematem swej homilii uczynił Chrystusowe błogosławieństwo: „Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni” (Mt 5, 6).
Sama sprawiedliwość jednak nie wystarczy, konieczna jest miłość. „Nie ma takiego sprawiedliwego porządku państwowego, który mógłby sprawić, że posługa miłości byłaby zbędna” (DCE, 29) – napisał papież Benedykt XVI. Dlatego Prymas Tysiąclecia zamieścił w tekście Jasnogórskich Ślubów wołanie, by „wszystkie dzieci Narodu żyły w miłości i sprawiedliwości”. Sprawiedliwość społeczna wiąże się też ściśle z zasadą solidarności, którą da się wyrazić słowami św. Pawła: „Jeden drugiego brzemiona noście” (Ga 6, 2). Nawiązując do tych słów, św. Jan Paweł II w Gdańsku w 1987 r. uczył nas: „Solidarność to znaczy jeden i drugi, a skoro brzemię to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni przeciw drugim. […] Nie może być walka silniejsza od solidarności”. Te słowa papieża i wezwanie z Jasnogórskich Ślubów: „aby w Ojczyźnie naszej wszystkie dzieci Narodu żyły w miłości i sprawiedliwości, w zgodzie i pokoju, aby wśród nas nie było nienawiści, przemocy i wyzysku” stały się dziś jeszcze bardziej aktualnym wyzwaniem, niż w czasach, gdy były pierwszy raz wypowiadane. Jesteśmy, jak może nigdy dotąd, bardzo podzieleni i skonfliktowani. Nienawiść – od szczytów władzy aż po zwykłe polskie rodziny – jak jakaś straszna epidemia zatruwa nasze serca i zabija ducha Ojczyzny, bo Ojczyzna – jak pisał Norwid – „jest to moralne zjednoczenie, bez którego partie są jak bandy lub koczowiska polemiczne, których ogniem niezgoda, a rzeczywistością dym wyrazów”. Podziały, nienawiść, agresja widoczna tak bardzo choćby w Internecie, nie tylko niszczą społeczne więzi, ale są także zaprzeczeniem wiary. Konstytuuje nas przecież jako chrześcijan przykazanie miłości. Jest ono najważniejszym ze wszystkich przykazań i stanowi wręcz znak rozpoznawczy chrześcijan: „Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13, 35). Starożytny pisarz chrześcijański Tertulian zanotował, że poganie, patrząc na pierwszych chrześcijan, z podziwem mówili: „Popatrzcie, jak oni się miłują”. Czy mogliby tak powiedzieć o nas, chrześcijanach w Polsce XXI wieku? To Chrystusowe przykazanie miłości zdecydowanie przekracza miarę zwykłej ludzkiej sprawiedliwości, którą opisuje zasada „oko za oko, ząb za ząb”. Jezus w Kazaniu na Górze odrzuca tak pojmowaną sprawiedliwość, a w jej miejsce wprowadza prawo miłości, obejmujące nawet nieprzyjaciół: „Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie. […] Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5, 43-48). To Chrystusowe nauczanie uświadamiamy sobie codziennie, nawet kilka razy na dzień, gdy powtarzamy słowa modlitwy: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. W ten sposób rodzi się nowe rozumienie sprawiedliwości: sprawiedliwe jest, byśmy przebaczali naszym bliźnim, skoro sami otrzymujemy przebaczenie od naszego wspólnego Ojca. On jest sprawiedliwy, a przecież „sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5, 45).
Liczne świadectwa, także z naszej polskiej historii, pokazują, jak bardzo ewangeliczne przesłanie przebaczenia, pojednania i miłości – nawet nieprzyjaciół – potrafi ukształtować piękno ludzkich serc i postaw. Po wprowadzeniu stanu wojennego, choć serca wypełniał gniew, bunt, poczucie zdeptanej nadziei i godności, to przecież Polacy chętnie i ze wzruszeniem modlili się śpiewaną przez Jacka Kaczmarskiego „Modlitwą o wschodzie słońca”:
„Każdy Twój wyrok przyjmę twardy,
przed mocą Twoją się ukorzę,
ale chroń mnie Panie od pogardy,
od nienawiści strzeż mnie Boże”.
Tego nas uczył swoimi słowami, swoim życiem i męczeńską śmiercią bł. ks. Jerzy Popiełuszko czy św. Jan Paweł II, przebaczając swojemu zamachowcy. Poruszające są liczne wypowiedzi Prymasa Wyszyńskiego, który – choć doznał bardzo wielu krzywd i niesprawiedliwości – jest całkowicie wolny od nienawiści. Jest bezkompromisowy w obronie prawdy i moralnych zasad, jest bardzo odważny i zdecydowany, ale nie ma w nim żadnej agresji, złości, potępiania. Nie dąży do konfrontacji, lecz dokąd tylko jest to możliwe, aż do tej nieprzekraczalnej granicy non possumus, szuka porozumienia nawet z komunistami, by ratować z dobra wspólnego Narodu to, co się da uratować; mimo świadomości niewyobrażalnego ogromu doznanych krzywd, inicjuje proces pojednania polsko-niemieckiego listem Episkopatu Polski do biskupów niemieckich, w którym pada słynne: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Tak bardzo doświadczony przez swoich prześladowców, na pytanie: „Ile razy mam przebaczyć?”, odpowiadał: „Zawsze”! W „Zapiskach więziennych” pod datą 13 marca 1956 r., po otrzymaniu wiadomości o śmierci Bolesława Bieruta, zanotował: „Tym więcej pragnę modlić się o miłosierdzie Boże dla człowieka, który tak bardzo mnie ukrzywdził. Jutro odprawię Mszę św. za zmarłego; już teraz odpuszczam mojemu winowajcy”. Zaś podczas Mszy świętej milenijnej w katedrze gnieźnieńskiej (9 kwietnia 1966 r.) mówił: „Spowiadam się w tej chwili przed Wami jako Wasz biskup, Dzieci moje Najmilsze, że pomimo tego wszystkiego, co mnie spotkało w ostatnich miesiącach, nie mam w sercu do nikogo uczucia wrogości… .Tego mnie nauczył Pan mój, Jezus Chrystus”. Być może ta ewangeliczna zdolność do przebaczenia, pojednania, wznoszenia się ponad doznane krzywdy i troska o wspólne dobro to najbardziej dziś nam potrzebne przesłanie Prymasa Tysiąclecia?
Przebaczenie nie oznacza zdjęcia odpowiedzialności z osoby, która popełniła zło. Człowiek, któremu przebaczyłem, dalej musi odpowiadać za swoje grzechy przed Bogiem, sobą i ludźmi. Przebaczając, nie rozgrzeszam sprawcy, bo to może uczynić tylko Chrystus, nie zwalniam go z odpowiedzialności. Przebaczenie i pojednanie nie oznacza relatywizowania krzywdy, prześladowania, nie zaciera granicy między dobrem a złem, nie miesza prześladowcy i ofiary, krzywdziciela i tego, kto doznaje krzywdy. W ewangelicznej etyce nie ma miejsca na nienawiść, odwet, szukanie zemsty, ale nie ma też miejsca na kłamstwo, na zamazywanie granic między bohaterstwem a zdradą, szlachetnością i nikczemnością, dobrem i złem.
Muszę więc zadać sobie pytanie nie tylko o to, czy jestem zdolny do przebaczenia, czy nie ma ludzi, z którymi dzieli mnie jakiś gniew a może nawet nienawiść, ale także jeszcze bardziej podstawowe pytania: czy i ja kogoś nie skrzywdziłem, czy nie potrzebuję czyjegoś przebaczenia? Prośba o przebaczenie, naprawienie krzywd to wymóg sprawiedliwości i zarazem początek odbudowania więzi z bliźnimi.
„Łaknienie i pragnienie sprawiedliwości oznacza dążenie do przezwyciężenia wszystkiego, co jest niesprawiedliwością i krzywdą, co jest pogwałceniem praw człowieka” – mówił w Radomiu św. Jan Paweł II. W innym przemówieniu papież apeluje do pracodawców: „Nie dajcie się zwieść wizji natychmiastowego zysku, kosztem innych. Strzeżcie się wszelkich pokus wyzysku. W przeciwnym razie każde dzielenie eucharystycznego Chleba stanie się dla was oskarżeniem” (Legnica, 2 VI 1997 r.). Nie można więc przystępować do Komunii świętej, gdy krzywdzi się swych pracowników przez wyzysk, niesprawiedliwą płacę. Niesprawiedliwość wobec bliźnich jest niesprawiedliwością wobec Boga. „Oto woła zapłata robotników, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana zastępów” (Jk 5, 1. 4). Przejawem niesprawiedliwości łamiącej prawa Boskie i ludzkie jest także odbieranie pracownikom możliwości odpoczynku i świętowania, zmuszanie do niekoniecznych prac w niedziele, choćby w handlu.
Troska o sprawiedliwość społeczną musi być najpierw zobowiązaniem dla tych, którzy sprawują władzę w państwie, w samorządach, w różnych instytucjach. Jest ona też szczególnym wezwaniem dla przedsiębiorców i wszystkich, którzy mają znaczący wpływ na świat ludzkiej pracy. Jest to jednak też zadanie dla każdego z nas, by w naszej codzienności, na ile to od nas zależy, spełniała się obietnica Jasnogórskich Ślubów: „Przyrzekamy dzielić się między sobą ochotnie plonami ziemi i owocami pracy, aby pod wspólnym dachem domostwa naszego nie było głodnych, bezdomnych i płaczących”.
Sprawiedliwość społeczna staje się możliwa wtedy, gdy przełamując własny egoizm, potrafimy w drugim, zwłaszcza potrzebującym człowieku, jak ewangeliczny Samarytanin, zobaczyć bliźniego – więcej: zobaczyć w nim Chrystusa, pamiętając Jego słowa ze sceny Sądu Ostatecznego: „Wszystko, cokolwiek uczyniliście jednemu z moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Wówczas pojawia się w nas „wyobraźnia miłosierdzia”, o której mówił św. Jan Paweł II, zaczynamy dostrzegać potrzebujących i na miarę naszych możliwości zaradzamy ich potrzebom. Chrześcijaństwo ukształtowało niezliczoną liczbę ludzkich serc w taki właśnie sposób, że stały się one dla świata znakami autentycznej sprawiedliwości połączonej z miłością i miłosierdziem. Wśród nich są choćby św. Brat Albert, „dobry jak chleb”, czy św. Matka Teresa z Kalkuty, misjonarka miłości. Człowiekiem sprawiedliwości społecznej był także patron Radomia i naszej diecezji, św. Kazimierz. Kronikarze odnotowują, że jako namiestnik królewski w Koronie, Królewicz Kazimierz odznaczał się sprawiedliwością i niezwykłą troską o ubogich; także na Litwie zyskał sobie wśród ludności wdzięczność za troskę o potrzeby mieszkańców, zwłaszcza ubogich i pokrzywdzonych. O zasadzie swych rządów sam napisał w „Liście do Wrocławian”: „Chcę wybadać, czego wymaga sprawiedliwość, którą nad wszystkie inne cnoty uprawiać winienem i pragnę”.
Przez wstawiennictwo tych naszych świętych patronów módlmy się, abyśmy wierni byli naszemu ślubowaniu: „Przyrzekamy usilnie pracować nad tym, aby w Ojczyźnie naszej wszystkie dzieci Narodu żyły w miłości i sprawiedliwości, w zgodzie i pokoju, aby wśród nas nie było nienawiści, przemocy i wyzysku. Przyrzekamy dzielić się między sobą ochotnie plonami ziemi i owocami pracy, aby pod wspólnym dachem domostwa naszego nie było głodnych, bezdomnych i płaczących. Królowo Polski, przyrzekamy!”.
I podobnie, jak uczynił to w Radomiu św. Jan Paweł II, „prośmy Chrystusa przez Jego i naszą Matkę, przez wszystkich świętych i sprawiedliwych synów tej ziemi, ażeby przyszłość należała do takich, którzy prawdziwie i niezłomnie łakną i pragną sprawiedliwości”.
(Oprac. ks. Andrzej Jędrzejewski)